Wywiad z Magdaleną Horodecką – coachem, trenerem, psychologiem
Jest pani coachem, psychologiem, nie dietetykiem. W jaki sposób leczy pani pacjentów z otyłości?
Magdalena Horodecka – coach, trener, psycholog: Otyłość to choroba, wręcz epidemia XXI wieku. Coraz więcej osób ma z nią problem, coraz częściej są to młodzi ludzie, dzieci oraz nastolatki. Ja nie leczę z otyłości, ja przekonuję do poznania jej powodów, przyjrzenia się sobie, swojemu ciału. Co to ciało mówi nam poprzez otyłość. To bardzo złożony problem, zwłaszcza w relacji dzieci – rodzice.
Spróbujmy ten problem opisać od początku. W jakiej sytuacji rodzice przyprowadzają do pani otyłe dzieci. Czego oczekuję?
M.H.: Jest spora grupa rodziców, którzy oddają dzieci na wychowanie innym – przedszkolu, szkole, gdy pojawia się problem przychodzą do coacha, psychologa z prośbą o rozwiązanie. Najlepiej natychmiast. Tymczasem sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Gdy dziecko cierpi na otyłość oznacza to, że cała rodzina jest w pewnym sensie chora, że cała rodzina musi się sobie przyjrzeć, zmienić styl życia. To nie jest tylko problem dziecka.
Jak rodzice reagują na takie słowa, dają się przekonać do zmiany?
M.H.: Niestety nie. Rodzice są zdziwieni i często nie rozumieją o czym mówię. Dzieci też trudno to przyjmują. Boją się słowa „dieta”, „odchudzanie”. Traktują to bardzo poważnie, biorą do siebie. Czują się z tym źle, czują, że coś jest z nimi nie tak. Dzieci i nastolatkowie są bardzo uwrażliwieni, utożsamiają się z krytyką. Niezwykle ważne jest jak wytłumaczymy ich potrzebę odchudzania, jak przekażemy, że zmiana jest konieczna.
Jak Pani to robić? Jak pomaga wprowadzić te zmiany?
M.H.: Przede wszystkim staram się tłumaczyć rodzicom, że dzieci nie wiedzą co znaczy określenie; to dla twojego zdrowia. One czują się zdrowe. Więcej, bardzo często zdarza się, że problem z nadwagą mają też rodzice. Dzieci mają więc nawyki żywieniowe wyniesione z domu. Skoro mama i tata tak jedzą, dziadkowie, dlaczego tylko ja muszę coś zmienić. Podkreślam – styl życia musi zmienić cała rodzina. Co więcej, ważne by kierować do dziecka czytelny komunikat, że nie jest złe, gorsze, inne.
Co według Pani obserwacji powoduje, że dzieci teraz tyją częściej?
M.H.: Problem jest złożony. Oczywiście dzieci jedzą mnóstwo przetworzonej żywności oraz cukru. Ale to nie wszystko. W przypadku cukru możemy bowiem mówić o prawdziwym uzależnieniu. Kiedyś cukier był tylko w aptekach, teraz jest wszędzie. Za dwa złote można kupić słodkiego batona, który jest nagrodą, bo poprawia samopoczucie. Żyjemy w czasach, gdy wszystko chcemy mieć natychmiast. Nie mamy cierpliwości. Dla dzieci cukier jest nagrodą, szybkim narzędziem do poprawy samopoczucia.
Co takiego jest w cukrze, że dzieci się od niego uzależniają? Jak wygląda ten proces?
M.H.: Serotonina zwana hormonem szczęścia, odpowiada za nasz nastrój. Amerykańscy naukowcy udowodnili, że ponad 90 proc. serotoniny produkowanej przez ludzki organizm powstaje w tzw. „drugim mózgu” czyli w komórkach jelit! Jeśli dzieci cierpią na spadki nastroju i dopadają je niewytłumaczalne lęki cukier bardzo szybko pomaga to zmienić. Obecność cukru w organizmie powoduje także obniżenie poziomu testosteronu, utratę gęstości kości tkanki łącznej, degradację elastyny i kolagenu. Do tego dochodzi wzrost wolnych rodników i oksydantów. Pojawiają się kłopoty z pamięcią ,uczeniem się, depresja, niepokój, ale też nadmierne pobudzenie. Za dużo cukru doprowadza do niedoboru witamin z grupy B i witaminy E. Do tego dochodzą często zaburzenia hormonalne, padaczka, choroby autoimmunologiczne, problemy ze skórą, tarczycą i stawami. Dzieci jedzące za dużo słodyczy często cierpią na krótkowzroczność.
To przerażające. Dlaczego mimo takich zagrożeń rodzice niechętnie współpracują, niechętnie zmieniają styl jedzenia z dzieckiem?
M.H.: Niestety rodzice często nie wiedzą co, jak i kiedy jedzą ich dzieci. Maluchy rano sadzane są przed telewizorem, jedzą jak zahipnotyzowane, często więcej niż potrzebują. Starsze dzieci za często patrzą na telewizję, grają na komputerze. Mają za dużo bodźców, które muszą odreagować, ale nie biegając po podwórku, tylko podjadając. Rodzice chcą często dobrze, chcą zapewnić dziecku jak najlepszy byt, ale sami się w tym gubią.
Co zatem robić, by powstrzymać te niepokojącą tendencję?
M.H.: Najważniejsze są wsparcie bliskich, rozmowa i cierpliwość. Nie możemy oczekiwać, że dziecko zgodzi się na zmiany z dnia na dzień. Na pewno ważna jest zmiana nawyków żywieniowych w domu. Ograniczenie tego co szkodzi np. cukru musi następować stopniowo. Kupmy rzadziej czekoladę, ale niech będzie ona organiczna. Kupmy lody, ale w sprawdzonej lodziarni, gdzie nie stosuje się chemii. Pokażmy dziecku, że wszystko można jeść, ale z głową. I słuchajmy własnego ciała. Otyłość to często krzyk dziecka, wołanie o pomoc. To efekt końcowy, skutek wielu czynników, które pojawiły się w życiu tego młodego człowieka.
To próba zwrócenia na siebie uwagi?
M.H.: Często tak. Spotykam takie przypadki, zwłaszcza wśród nastolatków. Dziecko chce wręcz zajeść się na śmierć, byleby ktoś zwrócił na nie uwagę. Młodzi ludzie często są obciążani emocjami dorosłych. Rodzice traktuję dzieci jako mediatorów w domu, obciążają swoją nieudolnością. Dzieci uciekają nie tylko w podjadanie, ale część z nich faktycznie zajada problemy i tyje.
Co zatem robić?
M.H.: Jeśli rodzice nie zrozumieją, że w procesie odchudzania dziecka odgrywają kluczową rolę niewiele można zrobić. Dzieci otyłych będzie coraz więcej, będą chorować. To się zaczyna od najmłodszych lat. Dziecko wymusza płaczem w sklepie kupienie słodyczy, mama się ugina, bo co ludzie powiedzą itd. Babcie i dziadkowie karmią dzieci słodyczami twierdząc, że wnuczek z otyłości wyrośnie, że się wyciągnie. Proszę dorosłych – obudźcie się! Już jest źle, a będzie jeszcze gorzej.